większa. W poświście wiatru mnożą się dziwne wołania i głosy.
Nagle Bartkowi każdy włos staje dębem pod pikielhaubą...
Oto wydaje mu się, że tam gdzieś w ciemnych, mokrych głębiach boru, ktoś jęczy i powtarza: «U nas, u nas, u nas!»
Bartek wzdryga się i uderza kolbą w podłogę, by się rozbudzić.
Jakoż przychodzi do przytomności... Ogląda się: jeńcy leżą w kącie, lampa migoce, wiatr wyje, wszystko w porządku.
Światło pada teraz obficie na twarz młodego jeńca. Iście twarz dziecka albo dziewczyny. Ale oczy ma przymknięte, słomę pod głową i wygląda jakby już umarły.
Jak Bartek Bartkiem, nigdy go tak nie nurtował żal. Wyraźnie ściska go coś za gardło, wyraźnie płacz mu idzie z piersi.
Tymczasem starszy jeniec obraca się z trudnością na bok i mówi:
— Dobranoc, Władek...
Następuje cisza. Upływa godzina, z Bartkiem coś naprawdę źle. Wiatr gra, jak organy pognębińskie. Jeńcy leżą cicho, nagle młodszy podnosi się trochę z wysileniem i woła:
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 13.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.