że odbijają się w niej nietylko żagle, ale i kolorowe boki łodzi.
Lecz w miarę, jak słońce się wznosi, owe ciemniejsze szlaki rozpraszają się, giną, i morze przybiera aż do krańców jednostajną modrą barwę, nad którą wznosi się nieco bledszy, wydęty błękit nieba. W oddali widać wielkie parowce, idące z Genui, gdzieś ku Afryce. Żagle rybackie z Nervi i Recco zmieniają się w plamki świetliste, które, w miarę odległości, błękitnieją i zacierają się coraz bardziej.
W południe, jeśli wiatr napędzi chmur z za Giugo, po morzu włóczą się cienie, jakby złe albo posępne myśli. Jeśli pogoda się utrwali, a słońce pocznie dopiekać, fala staje się ociężałą, senną, a zarazem migotliwą. Wówczas następuje chwila takiego pół-snu, pół-zamyślenia, o jakiej wspomniałem poprzednio. Zrąb skalny wyludnia się, cisza ogarnia wody, małe ostoje, i na całem wybrzeżu panuje południowe milczenie.
Lecz nic nie może porównać się z zachodami słońca w dni pogodne. Podobnej gry zórz nie widziałem nigdzie — tem bardziej zaś pod zwrotnikami, bo tam noc przychodzi nagle. Raz w taki dzień wyjechałem do kościołka San-Ilario, położonego w połowie góry Giuga. Morze,
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 13.djvu/162
Ta strona została uwierzytelniona.
— 158 —