było dachy rozrzuconych na pobrzeżu willi, ukrytych w gąszczu eukaliptów, a obok nich rozległe plamy białe, utworzone przez kwitnące migdały, i plamy różowe, utworzone z kwiecia brzoskwiń. Jeszcze niżej widniała modra, zalana słońcem zatoka Ville Franche z rojem wielkich statków.
Życie, wrzące na dole, stanowiło też dziwne przeciwieństwo z głuchą martwotą gór pustych i bezpłodnych, nad któremi rozciągało się niebo bez chmur, tak przezrocze, że aż szkliste i obojętne. Tu nikło i malało wszystko wśród spokojnych ogromów, i ten powóz z gromadką ludzi zdawał się być jakimś żukiem, przylepionym do skał, który wpełznął zuchwale aż na te wyżyny.
— Tu kończy się całkiem życie — rzekł Świrski, spoglądając na nagość skał.
Na to pani Elzenowa oparła się jeszcze silniej na jego ramieniu i odpowiedziała rozwlekłym, sennym głosem:
— A mnie się zdaje, że tu się zaczyna.
Świrski zaś odrzekł po chwili z pewnem wzruszeniem:
— Może pani ma słuszność.
I spojrzał na nią pytającym wzrokiem. Pani
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 37.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.