życia. Może, co do mnie, jest w tem słabość kobiety, która bez cudzej pomocy nie umie się zdobyć na energię — przyznaję... Ale nie przeszkadza to tęsknić bardzo szczerze za jakimś cichym kątem i za życiem spokojniejszem. Niech co chcą mówią, ale my jesteśmy jak pnące się rośliny, które jeśli nie mogą piąć się ku górze, to pełzają po ziemi... I dlatego często ludzie mylą się, myśląc, że pełzamy dobrowolnie. Przez to pełzanie rozumiem tylko życie czcze... światowe, bez żadnej wyższej myśli. Ale jak ja, naprzykład, mogę się temu obronić!... Prosi ktoś znajomego, by mi go przedstawił, a potem składa wizytę — a potem drugą, trzecią i dziesiątą... Cóż mam na to poradzić? nie prosić go? Dlaczego?... Owszem! proszę, choćby dlatego, że im więcej mam u siebie ludzi, tem bardziej wzajem się zobojętniają, i tem bardziej nikt nie może zająć wyłącznego stanowiska.
— W tem pani ma słuszność — rzekł Świrski.
— A widzi pan. Ale też w ten sposób tworzy się ten prąd światowego życia, z którego wyrwać się o własnej mocy nie mogę, a które często tak mnie nuży i nudzi, że mi się chce płakać ze zmęczenia.
— Wierzę pani.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 37.djvu/069
Ta strona została uwierzytelniona.