Świrski podniósł się:
— Czy nie pójść po lekarza?
Lecz pani Elzenowa odzyskała już zwykłą zimną krew.
— Dziękuję panu — rzekła. — Jeśli trzeba, poślemy z hotelu, ale pierwej muszę dziecko zobaczyć... Dziękuję! a tymczasem muszę odejść — więc do jutra!... Dziękuję!
To rzekłszy, wyciągnęła ku niemu rękę, którą Świrski podniósł do ust.
— Do jutra — i codzień. Do widzenia!
Pani Elzenowa, zostawszy sam na sam z Kresowiczem, spojrzała na niego badawczo:
— Co jest Romulusowi?
On zaś zrobił się jeszcze bledszy, niż był zwykle, i odrzekł prawie szorstko:
— Nic.
— Co to znaczy? — spytała, marszcząc brwi.
— To znaczy, że... niech mnie pani wypędzi, bo — oszaleję!
I zawróciwszy na miejscu — wyszedł. Pani Elzenowa stała przez chwilę z połyskami gniewu w oczach i namarszczoną brwią, ale stopniowo czoło jej poczęło się wygładzać. Miała istotnie trzydzieści pięć lat, a oto był nowy dowód, że urokowi jej nikt nie mógł dotychczas się oprzeć.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 37.djvu/085
Ta strona została uwierzytelniona.