także suchot Kresowicza, gdyż miejscowy lekarz uspokoił ją był swego czasu pod tym względem zupełnie. Rzeczywistem było tylko jej zdumienie, zaś gniew i przestrach czemś pozornem. W sercu jej zbudził się nagle podziw: »Mais c'est un vrai oiseau de proie[1], który gotów mnie rozszarpać!«... Dla tej natury obytej z zepsuciem a awanturniczej, wszelka awantura, zwłaszcza schlebiająca jej kobiecej miłości własnej, miała niewypowiedziany urok. Przytem zmysł moralny jej nie przerażał się byle czem. Gdyby Kresowicz błagał ją o jedną minutę szczęścia, o prawo ucałowania brzegu jej sukni, z pokorą, ze łzami i na kolanach, byłaby go kazała wyrzucić za drzwi. Ale ten człowiek groźny i niemal szalony, ten przedstawiciel sekty, o której straszliwej energii opowiadano w jej sferze bajeczne rzeczy, wydał jej się czemś tak demonicznem, tak odmiennem od wszystkich ludzi, których dotąd widziała, że ogarnął ją wprost zachwyt. Nerwy jej chciwe były nowości. Pomyślała też, że, w razie jej oporu, awantura może przybrać rozmiary całkiem nieprzewidziane i przerodzić się w skandal, albowiem szaleniec ten istotnie gotów był na wszystko.
- ↑ (franc.) Ależ to prawdziwy ptak drapieżny