Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 37.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

nała się pusta przestrzeń, na której toń, jak zwykle przy wyjściu z portu, mimo braku wiatru, wzdymała się i opadała lekko, to podnosząc, to obniżając łódź, w której siedział Świrski, ruchem zarazem słodkim i szerokim. Zbliżyli się teraz do wyniosłych skał, po prawej stronie przystani, wzdłuż których biegła siwa, zakurzona droga, niżej zaś jeszcze leżał plac mustry, na którym ćwiczyli się w graniu na trąbkach żołnierze. Wreszcie okrążywszy cypel, przy którym bełkotały fale, nachodzące z roztoczy, wypłynęli na otwarte morze.
Za przystanią jest zawsze nieco powiewu, więc rybak począł zaciągać żagiel, Świrski zaś, zamiast skręcić do Nizzy, skierował ster na pełnię.
I jechali wprost przed siebie, kołysani falą. Słońce zniżyło się tymczasem ku wieczorowi. Skaliste wiszary i morze stały się czerwone. Wszystko naokół było spokojne, ciche i tak ogromne, że Świrskiemu mimowoli przyszło na myśl, jak małe i liche jest życie wobec tych niezmierzoności, które otaczały go w tej chwili. Nagle doznał takiego wrażenia, jakby od wszystkich własnych i cudzych spraw odjechał gdzieś bardzo daleko. Pani Elzenowa, Romulus, Remus,