To rzekłszy, pożegnał je, nieco gorączkowo, ale aż nazbyt serdecznie, i po chwili siedział już w powozie, któremu kazał jechać wprost do Monte Carlo.
Minąwszy «Jetée-Promenade«, wydobył depeszę i począł ją na nowo odczytywać. Brzmiała ona jak następuje:
»Czekam pana dziś po południu. Jeśli pociągiem o czwartej nie przyjedziesz, wiem, co mam myśleć i jak postąpić.
Świrski zląkł się poprostu tego podpisu, zwłaszcza, że był pod świeżem wrażeniem wypadku z Kresowiczem: »Kto wie, mówił sobie, do czego może doprowadzić kobietę, jeśli nie zraniona miłość prawdziwa, to zraniona miłość własna? Nie powinienem był postępować tak, jak postępowałem. Łatwo było odpisać na pierwszy list — i zerwać. Nie godzi się igrać z nikim, bez względu czy jest zły, czy dobry. Obecnie zerwę stanowczo, ale jechać muszę, nie czekając na pociąg o czwartej«.
I kazał popędzać konie. Chwilami krzepił się nadzieją, że pani Elzenowa w żadnym razie nie targnęłaby się na swoje życie. Wydawało mu się to czemś zupełnie do niej niepodobnem. Lecz