ziemi. Według mego zdania: jeżeli nie literaci — to przynajmniej książki. Gdy się ktoś zaczyta, zawsze albo się czegoś nauczy, albo zapomni o tem, co mu dolega, albo zaśnie — w każdym razie wygrywa.
Dalej więc do książek! Mówić o nich w »Niwie« przypadło na moją dolę.
Spora paczka z Gebethnerowskiej kuźni leży przede mną. Jedenaście tomów! Jest między nimi i moja książka. Jakkolwiek nie wypada mi mówić o niej, nie mogę się jednak oprzeć uczuciu pewnej dumy na myśl, że przy nadchodzących świętach i rosnącej potrzebie na papier pod placki, zdołam w najgorszym razie oddać niezaprzeczoną usługę naszym gospodyniom. Ej, Haniu! posmarują cię masłem, na czem w porównaniu ze swoim autorem wyjdziesz o tyle dobrze, że jeśli i jego chciano przyprawiać, to zawsze tylko z pieprzem i octem, a próbowano jeść na zimno. Ale to wszystko jedno! Gdy się coś takiego mówi, chodzi o koncept, nie o skargę.
Lepiej nawet w takim wypadku przypomnieć sobie, że się jest współpracownikiem »Niwy«, a zatem ma się prawo »z pod rysiej burki szlacheckie pokazać ucho« — doprawdy lepiej — niż być Hiobem.
Sceptycy twierdzą, że dzisiejszym Hiobom nawet psy własne nie chcą lizać ran, a przyjaciele najchętniej w nich wiercą. Zresztą zobaczmy, jak pytanie to rozstrzyga znany poeta.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/018
Ta strona została uwierzytelniona.