choć sama nie wie, że tak jest. Mimowoli mierzy go łokciem własnej cnoty i własnego poświęcenia, a on pozornie nie pasuje do tej miary. Poeta nazywa to »cieniem«, który »rośnie«. Zresztą wszystkie pozory zwiększają ten cień. Gwido czuje, że tonie, ale nie przestaje się jeszcze ratować: pracuje w tajemnicy dzień i noc nad wielkim obrazem, który może go jeszcze zbawić, powrócić mu spokój, sławę i gasnącą miłość żony; a tymczasem przyjaciele Hioba szepcą żonie: on pić zaczyna, on spędza dni i noce poza domowym progiem na hulankach i rozpuście; potem, gdy pierwszy cień zwątpienia padł na tę szlachetną duszę kobiecą, obniżają wartość Hioba, szarpią jego przeszłość: kropla za kroplą wpuszczają między tych dwoje truciznę, kłamstwo — a on resztę sił traci na pracę, która mu ma wrócić ukochane serce i »cień rosnący« rozproszyć. Czy on wie, co się koło niego dzieje? czy czuje? czy rozumie? Tak! ale się nie broni. Lew ranny kryje się do jaskini i cierpi w ciemności, by nikt nie dojrzał bólu na królewskiem czole. Walczyć z tymi, którymi się pogardza, dla pewnych dusz jest niepodobieństwem. Gwido liczy na swój obraz, liczy, że tą iskrą bożą, wyjątkową, jaka tli się w jego duszy, wypłynie czysty ponad męty — i dopiero, gdy i w to zwątpił, gdy przyjaciele odebrali mu wiarę, zarazem w siebie i w miłość Leonii — dopiero wtedy wkłada do ust lufę pistoletu.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/025
Ta strona została uwierzytelniona.