w Warszawie, tak jest w San Francisco, tak będzie... w Warszawie...
Nie omyliłem się. Artystka jak kometa zakreśliła łuk świetlisty od Oceanu Spokojnego aż do Europy; za nią, jak warkocz za kometą, biegł rozgłos, pochwały, podziw i lepsza od tego wszystkiego wdzięczność ludzka za chwile jasne i wyższe, których dostarczyła tym, co na nią patrzali — a potem... Potem artystka przestała być kometą.
Nie wiem, czy w górach jakich, czy nad oceanem, obudził się w niej instynkt ptaka wędrownego, który wraca do gniazda; dość, że wróciła i ona. Italiam lato socii clamore salutant — jakie zaś wzajemnie zgotowano jej powitanie, o ile moje kalifornijskie: »Tak będzie i w Warszawie« sprawdziło się w rzeczywistości — pomówimy.
Prometeuszowy dar zwyciężył. Niezawodnie Modrzejewska, wyjeżdżając z Warszawy, zostawiła tylko przyjaciół w publiczności i krytyce; jeśli zaś tu i owdzie współzawodniczą niechęć, lub zazdrość słały za nią życzenia nienawiści, to o tego rodzaju uczuciach nie chcę mówić, sądzę bowiem, że atrament w moim kałamarzu może się przydać na coś lepszego. Z drugiej strony jednak niepodobna zaprzeczyć, że jej tryumfy zagraniczne zahaczyły tu i owdzie niejedną miłość własną, nawet w naszej publiczności. Każdy z nas jest krytykiem, choćby dla
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.