powszednią czy wyjątkową? Kiedy pomyślę, że niema prawie ani jednego poety, któryby nie odebrał listu, że »Ona« idzie za mąż za jakiegoś obywatela wiejskiego lub miejskiego, z mniej więcej czystą hipoteką, wówczas po pierwsze: dziękuję Panu Zastępów, że nie jestem poetą; powtóre, ubolewam, że nie jestem wiejskim lub miejskim obywatelem; a po trzecie: historya wydaje mi się tak powszednią, tak starą i powtarzającą się bez końca, jak następstwo nocy po dniu. Biografowie poetów mogliby mieć pozostawione w życiorysach puste miejsca, w które należałoby tylko wpisać w swoim czasie imię nieszczęśliwego i tej, która zdradziła.
Z drugiej strony, jak tu nazwać powszedniemi dzieje złamanych serc, skoro te serca należą do wybranych, a właśnie filistrowie nie tylko wychodzą cało z miłosnych klęsk, ale żenią się, mają dzieci, żyją długo, a wkońcu opatrzeni i t. d. — przechodzą w spokoju do spoczynku wiecznego, przyczem zwykle »stroskana żona zaprasza krewnych i przyjaciół«. Za poetyczną trumną rzadko kiedy idzie »stroskana żona«. Dlaczego tak bywa — nie umiem wyjść z wątpliwości, a co gorsza, mógłbym z nich wyprowadzić pewne wnioski na niekorzyść poezyi wogóle, choćby w myśl wiersza Syrokomli:
Komu, ty muzo, usiądziesz na karku,
Tego już rozum nie złapie...