działa raz Karolowi: »Czekaj, pragnę być twoją i będę« — onby wprawdzie mniej cierpiał, mniej się szarpał; mniej się wyczerpywał, mniej szedł naoślep w ciemności — z jej strony byłoby to może uczciwiej, szlachetniej — ale gra, która ją bawi, byłaby skończoną. Próżności kobiecej może pochlebia myśl: tam dla mnie ktoś wije się jak motyl wsadzony na szpilkę. Dla tej to satysfakcyi lordówna nie mówiła także: »Nie będę twoją«. Wówczas Karol możeby zapomniał, możeby głowę sobie rozsadził na kilkanaście mniejszych i większych kawałków, możeby pogardził, może uciekł na kraj świata, ale gra zabawna byłaby znowu skończoną. Nie! — ten dramat — dla jednej strony tylko komiczny, — musi mieć swoje rozwiązanie nagłe a niespodziewane... On do ostatniej chwili będzie wierzył — i o prawdzie nauczy go dopiero gazeta, w której wyczyta, że jego lordówna oddaje rękę człowiekowi z tej samej co ona sfery. Wówczas nadejdzie dla jej próżności nowe zadowolenie, bo Karol dostaje obłędu — dla niej. Zjawia się jednak Jess i uzdrawia chore serce i przez miłość uczy je miłości.
Ona także wiele przeszła... I ona kochała tego samego lwa, który zaślubił lordównę. On jej był wzajemny, ale nie aż do tego stopnia, by się z nią ożenić; natomiast oświadczył się... jakby tu powiedzieć... nie o jej rękę — ale o uczciwość. Dopiero gdy wyrzucono go za
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.