Potem przez długi czas nie spotykałem się z utworami poetki i czytałem je chyba wypadkowo, gdy mi jaki numer »Tygodnika« lub »Kłosów« trafem wpadł w rękę. Czasem gniewała mnie ich architektura, polegająca na tem, że w połowie poematu autorka pyta, w drugiej sama sobie odpowiada, ale wogóle były co do formy skończone, piękne, czasem nawet zbyt stylistycznie piękne, a w uczuciu szczere. Obecnie wpada mi w rękę numer 7-my »Bluszczu«. Na pierwszej stronicy widzę wiersz: »Do kobiety« i oczywiście nie czytam go; na drugiej spostrzegam jednak podpis »Marya Konopnicka», więc czytam i odkrywam perłę prawdziwą. Ale żeby jej blask opisać, trzebaby mieć chyba cały zasób poetycznych wyrażeń poetki, wolę więc przytoczyć choćby niewielkie ustępy.
Na początku poetka pyta:
Czy wiesz, ty piękna — i ty uśmiechniona,
Której usteczka rozchyla pustota,
Co znaczy »kocham« — to najświętsze słowo,
Co pada z piersi, jako strzała złota,
I jak królewskiej purpury zasłona
Oddziela ciebie, wzruszeniem różową,
I drżącą snami szczęścia dziewiczemi,
Od wszystkich ludzi na całej tej ziemi,
Byś otworzyła jednemu ramiona!
Czy wiesz ty o tem, motylu i kwiecie,
Poranków wiosny ty śpiewna ptaszyno,
Że ta godzina, w której usta twoje
Szepcą to słowo — jest cudów godziną!