śpiewał im jakąś piosneczkę, że ładnie tańczy; oglądają jego szarfę; pytają: czy prawdziwa jedwabna? Daniel podpisuje kontrakt poważny i wzruszony; Lea jest swobodna, tak nawet swobodna, że z całą flegmą zdejmuje pod światło włosek z pióra, by podpisać wyraźniej; wreszcie kładzie pod kontraktem swe nazwisko i — wszystko skończone.
Czy tylko skończone? Oto wchodzi jakiś wygolony dżentelmen, ubrany w długi czarny surdut, z białym kołnierzykiem. Na jego widok twarze kobiece poważnieją, ciotka Powers zaś przedstawia:
— M. Daniel Rochat. Le reverend Septimus Clarke. — Le reverend?... Czegóż on tu chce?
Zaciekły ateusz, przyjaciel Rochata, Bidache, spogląda odrazu na niego jak pies na kota; sam Rochat czuje jakiś niepokój i pyta pocichu żony:
— Lea! kto jest ten jegomość?
— Pan Clarke.
— Tak?...
— Czy ciocia ci nie powiedziała? To jest nasz pastor, który da nam ślub zaraz.
Otóż i kolizya. Otóż i piorun z jasnego nieba. Ach! i Lea, i Estera, i ciocia Powers, były przeciwniczkami Kościoła katolickiego, ale bynajmniej nie ateistkami. Były to nawet fanatyczne religiantki. Należały one do tego rodzaju Angielek, które, podróżując po Europie, rozdają
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.