rozczarowaniem i z tym obcym jakimś pierwiastkiem, który oddala ich coraz więcej. Oboje są szczerzy. Więc jakże? Ona ze swego stanowiska myśli, że tylko Kościół czyni małżeństwo cnem i błogosławionem — więc jak to? Daniel, ten Daniel, który ją kocha, nie chce jej zaślubić?... skazuje ją na jakąś fałszywą i prawie hańbiącą pozycyę przy sobie? On nie rozumie znowu tej hańby: on jest jej mężem najbardziej legalnym, jak być można; do świątyni zaś pójść nie może. Rozmowa między nimi zaostrza się coraz bardziej. Ustępstwo staje się niepodobne dla obu stron, kolizya zaś dochodzi do zenitu, gdy Lea oświadcza Danielowi, że stanowczo bez ślubu kościelnego nie uważa się za jego żonę i że za nim nie pojedzie.
Ten punkt kulminacyjny, który przypada na koniec trzeciego aktu, wychodzi na niekorzyść sztuki. Następne dwa, mniej już przedstawiają interesu, bo płyną tylko z potrzeby zakończenia komedyi. Daniel jednak nie wyczerpał wszystkich sposobów. Sam kocha, czuje, że jest kochany, liczy więc na to, że miłość i chwilowy poryw zmysłów uczyni to, czego nie mogła uczynić wymowa. W tym celu, on, mąż — wchodzi nocą, jak kochanek, do pokoju Lei. Scena, która następuje między niemi, jest jedną z piękniejszych. Dusze i ciała tych dwojga ludzi rwą się ku sobie z całą siłą namiętnego przywiązania. Oto są sami, wśród nocy: oto są
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.