Kobieta, gdy przestaje kochać, bywa smutną. Mniejsza czego jej żal — miłości czy człowieka; ale to pewna, że na przeraźliwe i okrwawione rany kładzie ze współczuciem taki plaster zdrowego rozsądku, tyle wypowiada słusznych uwag; tyle daje poczciwych dowodów, że wprawdzie ranny wije się pod nimi z większego jeszcze bólu, ale ona ma we własnem sumieniu słuszność. Próżnoby, gryząc palce, krzyczeć jej: »Nie chcę twoich racyi, twego rozsądku, twych dowodów — ja chcę ciebie!« — Ona ma jakąś tragiczną słuszność. Próżnoby krzyczeć: »Źle robisz, wydając mnie na mękę«. — Ona robi to ze smutkiem, ale Boga może wziąć za świadka, że... dobrze robi. Lea znajduje nieprzeparte argumenty, że Daniel będzie z nią nieszczęśliwy, a gdyby jej odpowiedział, że sam lepiej wie co jego szczęściem, że bez niej będzie jeszcze nieszczęśliwszy: ona dowiedzie mu jak na dłoni, że się myli, i że ona, odrzucając jego rękę, czyni właśnie dla niego poświęcenie. Na to niema już rady ani na ziemi, ani w niebie. Następna rozmowa charakteryzuje sytuacyę:
Lea. — Tego ranka, w chwili mego smutnego przebudzenia się, szukałam w mem sercu słodkiego twego obrazu takiego, jakim cię sobie wyobrażałam... Daniela... (płacząc)... i nie znalazłam go...
Daniel (osuwając się przed nią na kolana). —
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/098
Ta strona została uwierzytelniona.