Ale twój jest tu, zawsze... w sercu, ubóstwiony jak nigdy.
Lea (smutnie). — Wypędź go więc z serca, skoro nas wszystko dzieli...
Daniel. — Nie! skoro jeszcze płaczesz...
Lea. — Płaczę za mą miłością... za mym snem straconym...
Tak jest. Ona już płacze nad sobą, nie nad nim. Dla niego ma tylko argumenty, że nie będą szczęśliwi... Jest tyle rozsądna i przewidująca, ile smutna. Wyrazy jej układają się we frazesy bardzo wymowne. Czy od tej wymowy, od tych argumentów, od tego rozsądku nie więcej jest warte proste bardzo, wierne i kochające serce? — to inna kwestya. Zresztą Lea tak już weszła w rolę męczennicy, że oświadcza Danielowi, iż gdyby zażądał, to ponieważ mu przyrzekła, więc zostanie jego żoną, ale i t. d... W tem ale mieści się dla niego tyle nieszczęścia, ile w języku ludzkim zmieścić się może. Ona tymczasem siedzi z piórem w ręku, gotowa podpisać rozwód, lub nie podpisać... zrezygnowana, bierna, nieczuła... obojętna... Wreszcie pyta:
— Daniel... que voulez vous que je fasse?
Daniel po ciężkiej walce z sobą, odpowiada głuchym, złamanym głosem:
— Podpisz.
Na tem kończy się sztuka — i, mojem zdaniem, dla celów Wiktoryna Sardou, kończy się niepomyślnie, a to dlatego, że konserwatywny
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/099
Ta strona została uwierzytelniona.