żył jak tysiące innych. Jest to wszystko może ogólnie ludzkie, ale też i ogólnie powszednie. Mimowoli człowiek pyta się: co takiego jest w miłości pana Michała do panny Karoliny lub Piotra do Joanny, iżby pisać o tem aż dwa tomy? Po co o tem czytać, kiedy to można widzieć odegrane przez żywe osoby. My tego życia mamy aż nadto: ono nas męczy, nuży, zresztą straciliśmy w nie wiarę wraz z ochotą do niego. Niechże choć literatura stworzy nam światy inne, gdzie wszystko nie jest takie karłowate, ale wielkie, nie takie płaskie, ale wzniosłe, nie chorobliwe i śmiertelne, ale zdrowe i nieśmiertelne, nie zgrzybiałe, ale młode. Dajcie nam jakie inne światy i inne jakieś przestrzenie, w których piersi zgorączkowane od miejskich wyziewów odetchną choć raz swobodnie a szeroko. Wprowadźcie nas do lasów, gdzie sosny ronią woń żywiczną, bo chorym w nich zdrowiej. Tam musi być inny świat; natura musi mieć w sobie jakieś nienapoczęte jeszcze pierwiastki życiowe, jakieś tajemnice jeszcze niezbadane, jakąś nową karm dla ciał i dusz umęczonych...
Takie wołania nie po raz pierwszy rozlegają się po świecie. Gdy ludziom za ciasno zrobiło się w żabotach i perukach, a życie takie, jak było, zagroziło bankructwem, powstał »Emil« J. J. Rousseau’a, potem Pawły i Wirginie, pseudo-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 47.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.