Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 48.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

było, które nasze, i jeden drugiego zaledwie rozeznał. Dziesięć dni co dzień, co godzina prawie nieustające szturmy« etc.
I jeszcze raz zmniejszono obóz. Nowe wały trzeba było sypać wśród gradu kul. A jednak nie były to ostatnie. Chmielnicki przysunął szańce i armaty o 30 kroków od obozu. Kto się wychylił z pod ziemi, ginął. Dzień i noc strzelano z armat — z zamku odpowiadano słabo, bo brakło amunicyi. W obozie wyczerpywało się wszystko, prócz odwagi. Chwilami zdaje się, że wszystkie opisy są podaniami z czasów bajecznych. Ktoby uwierzył, że wszystko co się stało, było dopiero początkiem! 1-go sierpnia poczęto nowy szturm, który trwał tydzień. Przez ten czas nikt w obozie oka nie zmrużył. »Pod okopami — mówi Kubala — pchała się głowa na głowę, huk i wrzask był tak straszny, że mógł przytomność odebrać.
»Wałów bronili żołnierze zdziesiątkowani, niewyspani, głodni, obdarci«. Twarze były wybladłe i wychudłe, ręce ustawały od machania szablami. Ale to wszystko podniecało tylko zaciekłość na nieprzyjaciela. Żołnierze przywykli do bitwy tak, że uważali ją za chleb powszedni, wyćwiczyli się zaś do tego stopnia, że stali się mistrzami bitew. Współczesny mówi, że »serca skamieniałe i umysł zatwardziały niosąc, wszystko im jedno było żyć czy umierać«. Wielu nie miało broni jak należy. »Szable wyszczerbione, strzelby