króla. Tymczasem w obozie wzrastały nasiona nieładu. Na szczęście, było w nim dwóch ludzi: jeden, któremu ufało całe wojsko i cała Rzeczpospolita — żelazny książę Jeremi; drugi, nieznany jeszcze nikomu, prosty porucznik hetmański, bez wpływu, znaczenia, władzy — któremu ufał ślepo król — Stefan Czarniecki.
Ci dwaj ludzie mogli powstrzymać nieład i radami przyczynić się do energicznego działania. Tu znów wychodzi na jaw bystry rozum królewski, wyższy nieskończenie od rozumów współczesnych. Kiedy na radach wojennych zabierał głos Czarniecki, nikt nie chciał go słuchać, a raczej słuchano z gniewem i niecierpliwością młodego oficera, któremu może i nie odmawiano zdolności, ale uważano za zapalonego teoretyka: jeden król popierał go całą potęgą swego wpływu; on pierwszy poznał się na nim i zaufał mu. Jeżeli zatem tak było, jeżeli wogóle jednym z największych przymiotów w panującym jest umiejętność poznawania się na ludziach i dobierania ich, to czyż wobec tego przymiotu Kazimierza mogą ostać się surowe sądy, jakie na mocy pierwszego lepszego dyaryusza, lub pierwszej lepszej księgi pamiętnikowej, pisanej przez obskuranta-szlachcica, wydaje o nim Kubala?
Rzeczy po prostu miały się w następujący sposób: pod Sokalem groziło Rzpltej, królowi i całemu wojsku największe niebezpieczeństwo.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 48.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.