żyć. Daudet ma olimpijską pogodę w swoim pesymizmie, której dawniej, np. w »Dżaku«, nie miał jeszcze. Spokojnie i wesoło ukazuje on na zło — stwierdza je — i koniec! Ideał tam gdzieś w transcendentalnych sferach może i świeci blado — ale w praktyce życiowej nie ma on znaczenia. Życie właśnie jest takie i musi być takie, jak w »Roumestanie«. Fałsz, hipokryza, rozpusta, frazes — to konieczności. I nic więcej? — I nic więcej… Niema czem odetchnąć — jeden tylko mistral zwiewa miazmaty — a zresztą każdy bożek ludzki widziany z blizka, to bałwan dość plugawy, który jeśli ma duszę, to w niej próchno… Czytelnik męczy się, ziębnie i wreszcie mimowoli z goryczą pyta, czy tego próchna niema także i w duszy autora.
Dla wielu czytelników, a dla większej jeszcze liczby czytelniczek, którym obawa nie pozwoliła wziąć w rękę utworów dzisiejszych naturalistycznych powieściopisarzy francuskich, imiona Zoli, Alexisa, Hennique’a, Guy-Maupassant’a, Ceard’a i innych, są synonimami literatury rozpętanej, szalonej, jaskrawej, mającej za główny cel opisywanie brudów ludzkiego życia i jego obrzydliwości. Skądinąd, nawet i tacy,