ze wszelkich względów fizyologia bankrutuje w powieści, powieść w fizyologii.
Gdybyż jeszcze ta filozofia służyła za podstawę do kreślenia obrazów z życia normalnego, możnaby przynajmniej na mocy spostrzeżeń i własnej obserwacyi stwierdzić, o ile jest właściwą i trafną. Świat, który nas otacza, dawałby nam pewne kryteryum w sądach. Moglibyśmy przynajmniej powiedzieć: »Istotnie! doświadczenie i codzienna obserwacya uczy nas, że tak się zwykle dzieje, takie skłonności się dziedziczy, takie przyczyny fizyczne działają w podobny, nie inny sposób«. Ale gdy ta fizyologiczna podstawa ma być niby naukowem wyjaśnieniem stanów wyjątkowych i potworności — tedy sprawdzian wysuwa się nam z rąk, tedy nie wiemy, czy ona jest słuszna, czy niesłuszna, czy to coś istotnego, czy tylko naukowy blichtr, pod którym autor pozwala sobie ukrywać najwyuzdańsze i najchorobliwsze twory! Jesteśmy na łasce i niełasce autora, więc zechce może nam kazać oddychać miazmatami tak zaraźliwymi jak dżuma. Wtedy już nie z fizyologią, ale mamy do czynienia z fantastyczną patologią. Nie rozumiemy nic, nie wiemy, czy ta naukowa podstawa nie jest prostą szarlataneryą. Wciągamy w siebie woń zgnilizny, nie mając nawet za to tej satysfakcyi, jaką daje przekonanie, że ta zgnilizna jest czemś rzeczywistem, jest
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 48.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.