Tak jest; zazdroszczą nam, uprzywilejowanym mieszkańcom wielkiego miasta, opływającym w zabawy i uciechy wszelkiego rodzaju. O! bo jest i czego pozazdrościć! Na szarem tle nędzy, dokuczliwym zwiększonej mrozem, odbija się jaskrawo kilka rozweselonych postaci, które za zadanie poczytują przechować u nas tradycyę o karnawale. Nie chcemy przecież, by nas pomawiano o zamiar strofowania tych, którzy pragną ubawić się — uchowaj Boże! Młodość ma swoje prawa, — próżność swe dążności, — lekkomyślność swe nałogi; a zresztą, wesołych i swobodnych chwil w życiu tak mało, że nie należy unikać tych, które się wydarzają.
A wszelako musimy zaznaczyć, że dawniejsza cecha zimy w Warszawie, skłonność do zabaw, powoli zacierać się zaczyna. O balach, wieczorach «tańcujących» i innych rozkoszach zimowych, mało słychać. Co się do tego przyczynia, czy brak środków, czy ogólny zwrot umysłów ku poważniejszym sprawom, czy przesycenie starszego pokolenia, a brak rzeźkości i młodzieńczości w młodszem? — tego rozbierać nie będziemy; dość, że okrzyczana z wesołości Warszawa tegoroczną zimę niemal za nieistniejącą uważa.
Więc nie bawią się tak, jak ongi. Znajdujemy się w położeniu człowieka, który lubo do-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/012
Ta strona została uwierzytelniona.