Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

Ma to jednak swoje dobre strony. Jak wiadomo, w ostatnich czasach szczególnie weszła w modę hydropatya; otóż teraz nie potrzebujemy wyjeżdżać do zakładów hydropatycznych za granicą, ani nawet do Nowego Miasta nad Pilicą, mamy bowiem u siebie, w domu, w naszej poczciwej Warszawie ogólną, bezpłatną kuracyę wodną. Może być nawet, że hydropaci innych krajów do nas wysyłać będą swoich pacyentów. Dość, niech chory wyjdzie na ulicę, pierwszą lepszą, jaka mu się będzie podobała, i przejdzie chodnikami kilkadziesiąt kroków, a za kołnierz tyle mu naleci najzimniejszej w świecie wody, że wystarczy to na uśmierzenie choćby najuporczywszej gorączki. Że zaś czasami z wodą zleci mu z wysokości trzeciego piętra na głowę jaki kawałek lodu, ważący koło czterdziestu funtów, albo mniej więcej pół fury śniegu — no, to przynajmniej cierpienia jego skończą się raz na zawsze.
Woda, woda i woda wszędzie: mokro nam w głowę, mokro nam w nogi, a niezadługo mokro nam będzie nawet i w krzesłach teatralnych, woda bowiem zdołała się podobno i tam dostać! Jak się to stało?... A ot tak, sobie!... poprostu przez dach. Zaczęło lecieć i leci. Ot cała rzecz. I kto tu winien? Pewnie, że nie zarząd gmachu teatralnego. Naturalnie! Owszem. Sam zarząd długo nawet zastanawiał się nad tą kwestyą,