Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/032

Ta strona została uwierzytelniona.

albo jaki ktoś znajomy, z takich poważniejszych znajomych: człowiek miły, poważany, i tak sobie ot, zwyczajnie zaczyna rozmowę o przyszłym najbliższym balu, a potem mimochodem dodaje: — Ach! wklepali we mnie aż dziesięć biletów do rozprzedaży. (Tu ojciec familii chrząka niespokojnie). Opierałem się... wiecie państwo, to taka przykra rzecz zmuszać kogoś, a z drugiej strony... Tak... rzeczywiście bal będzie świetny, młodzieży mnóstwo (tu dwie córki domu zaczynają słuchać uważniej, mówiący zaś wydobywa z kieszeni bilety i zaczyna się nimi bawić), całe dystyngowane towarzystwo się wybiera (tu matka domu rzuca na ojca domu znaczące spojrzenie), tak jest! ale państwo... — dodaje gość podniesionym głosem — ale państwo pewno nie znajdziecie na to czasu?
— Hm, hm! — mówi na to ojciec domu.
— Tak, to jest, hm, hm! — dodaje matka.
Rzecz napozór się kończy. Gość chowa bilety i mówi o czem innem.
Po chwili jednak, młodsza z panienek podchodzi do papy i całuje go w rękę.
— Czy chcesz czego, moje dziecko?
Nie; ona nie chce niczego; ona tak sobie!... Przyszła się popieścić... koteczka! Ona zupełnie niczego nie chce... ale sama nie wie, skąd jej przyszła myśl... że ten bal, o którym właśnie