chodzić przez drzwi. W pierwszej sztuce topole, otaczające dom, nie dochodziły do cylindra kochanka Zdzisława; dom Orgona wyglądał jak budka strażnicza; kurtyna wreszcie, w chwili, gdy ją przed drugą sztuką podnoszono, podniosła się na łokieć! i dalej ani rusz. Publiczność widziała cztery pary nóg, poruszające się niespokojnie i kawałek podłogi. Poczęły się śmiechy. Dopiero wspólne usiłowania służby, a może i członków dobroczynności, zdołały skłonić staruszkę, że skrzypnąwszy, stęknąwszy, namyśliła się okazać oczom publiczności nietylko buty i trzewiczki, ale i głowy grających. Oto ważniejsze sprawy tygodnia.
Nakoniec słówko jeszcze o wczorajszej maskaradzie. Tradycya głosi, że za szczęśliwego panowania króla Ćwieczka, maskarada była zebraniem się osób, zwykle do wyższych warstw społeczeństwa należących, wykwintnych i dowcipnych. Dowcip w takiem zebraniu miał tryskać na wszystkie strony, skrzyć się i błyszczeć. Cięte szyderstwa krzyżowały się wzajemnie jak szpady, sypały się słynne bons-mots, powtarzane później przez całe miasto, a czasem pod czarną maską szukała szczerszej chwili miłość — czy to zbyt lękliwa, czy nie wyznana jeszcze, czy zabroniona, czy to nakoniec niewzajemna.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.