— Panie, pękła!
— Kto pękł? gadaj żywo, bo głowa mi pęknie!
— Klisza tytułowa pękła, dziś, przy biciu gazety.
— Co! mój piękny, nowy tytuł, taki wdzięczny, zaokrąglony, trochę na bakier z fantazyą ustawiony, pękł? Co za nieszczęście! O znikomości rzeczy ludzkich! Zaledwie dni kilka nowem cieszył się życiem, dumny był z naczelnego stanowiska, jakie mu losy od urodzenia przeznaczyły. Poznał mróz, poznał błoto, a przed pierwszym powiewem wiosennym marnie zginął. Nie zdołał znieść dłuższego nacisku prasy. Codziennie mu dokuczała, parła go, gniotła; wychodził codziennie zwycięsko, aż tu przyszła chwila słabości, nie mógł dłużej się oprzeć — i już go niema! Biedny ty mój tytule, dziecię dziewiczej mojej fantazyi, czemuż to nie zdołałem natchnąć cię moją wytrwałością, moją siłą oporu, mojem przekonaniem, że ciśnienie wszelkie, a zwłaszcza prasy, jest tylko przemijającą rzeczą, potrzebną, a nawet konieczną do dokładnego a trafnego rozpowszechnienia myśli! Tak pięknie jaśniałeś i błyszczałeś, póki cię czarną nie powlekli farbą: to cię zraziło, straciłeś wiarę w siebie, i z żałości pękłeś. Bierz cię licho! już cię nie żałuję — brzydzę się mazgajami, którzy ofiarą własnej słabości padają!
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/039
Ta strona została uwierzytelniona.