za to górę bierze ogólna cecha ludzkości, a mianowicie pewna skłonność do bezrozumnego szału? (Proszę nas nie obwiniać o przechylanie się ku Darwinizmowi). Bądź co bądź, indywidualizm, chcący brykać, ukrywa się pod wspólną całemu rodowi maską, — godność osobista się salwuje, a powstrzymane przez cały rok szanowaniem siebie samego muskuły ruchami skocznymi odrywają się od padołu płaczu, choćby na chwilę, choćby na tyle czasu, ile trwa blask błyskawicy.
Wszystko to nie stosuje się wprawdzie do Warszawy, w której zwykle szał karnawałowy stosunkowo bardzo niewinne objawy przybiera. Cóż to za szał? — tańczyć, choćby do upadłego, dowodzi ruchliwości, sprężystości w nogach, ale nie namiętności; — pójść na maskaradę dowodzi bezsenności, albo upodobania w złej kolacyi w towarzystwie jakiejś Karmen lub innej karoterki, ale to jeszcze nic wspólnego z namiętnością nie ma; — wybrać się na bal do Tiwoli lub któregokolwiek z przyjacielskich miejsc, dowodzi złego gustu i głowy na podrabiane szampańskie wino wytrzymałej, — ale gdzież ta namiętność! Nie wiem, co się dzisiaj dzieje z maskaradami i przyjacielskimi balikami: może tam dawny splendor się utrzymał; — w domach prywatnych zaś wielka w roku tym zaszła zmiana. Powiedzieliśmy, że szał karnawałowy zmienił
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/042
Ta strona została uwierzytelniona.