Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/056

Ta strona została uwierzytelniona.

Zgubić rękawiczki — to trafia się jeszcze częściej, ale zgubić frak i wyjść niepostrzeżonym, i nie zwrócić niczyjej uwagi, to rzecz, która w rocznikach balowych trafiła się zapewne raz jeden i ostatni.
Co do mnie, wolałem nie łamać sobie głowy i nie dociekać, w jaki się to sposób zdarzyć mogło; jest bowiem wiele tajemnic niedocieczonych na świecie. Gdyby wam kto np. powiedział, czytelnicy, że Gedymin za dni swoich zrobił majątek na cukrowniach, zapewne ze stanowiska historycznego trudnoby wam było w to uwierzyć; a jednak jest podobno jeden dramat, między nadesłanymi na konkurs do Krakowa, gdzie napisano to czarno na białem.
A teraz pozwólcie mi, czytelnicy! powiedzieć parę słówek. Zawsze lubiłem Warszawę; mimo naszych bruków, mimo latarń i omnibusów, mimo sił wokalnych naszej opery, mimo brzydkich kobiet, mimo starej i młodej prasy, mimo pseudo-pozytywistów i pseudo-idealistów, mimo amatorów-prelegentów i amatorów-koncertantów, mimo utworów niektórych naszych autorek, mimo broszurek w sprawie emancypacyi kobiet zatytułowanych: «Kilka słów etc.», albo: «Jeszcze słówko w sprawie etc.», albo «Kilka uwag etc.» — mimo dowcipów niektórych naszych humorystów, słowem: mimo tego wszystkiego, co jest u nas najrozpaczliwsze, nigdym nie żałował,