żem się tu wychował, i że się tu kołaczę — nigdy, z wyjątkiem chwili obecnej.
Wiecie dlaczego? Oto w chwili obecnej w Krakowie jest konkurs dramatyczny. Boże! gdy spojrzę okiem felietonisty na całą nieprzebraną kopalnię felietonicznego materyału, jaki zawierają owe nadesłane na konkurs utwory, a przynajmniej większa ich część, gdy spojrzę na to wszystko, i gdy pomyślę, że pisząc tam, cytowałbym, trawestował, że napisałbym nie wiem ile daleko lepszych niż niniejszy felietonów — żal mnie ogarnia — «serce boleść czuje». W Krakowie, wiedziałbym treść wszystkich tych utworów, w Warszawie dowiedziałem się treści jednej tylko sztuki, ale i tą pośpieszam się z moimi czytelnikami podzielić.
Otóż rzecz się ma tak, jak następuje: Onemi czasy (właśnie nie wiem dobrze jakiemi) istniał, a może istnieje dotąd, jeden z najznakomitszych, najbogatszych i najbardziej historycznych rodów — ród Pempuchonów. Przedstawicielem rodu tego, w chwili, o której opowiada sztuka, był stary kasztelan Pempuchon (dziwne to czasem bywają nazwiska!), pan dumny jak król i ceniący przedewszystkiem swoje nazwisko. (Nie to ładne, co ładne etc.). Otóż o pannę Pempuchonównę, córkę kasztelana, począł się starać pewien młodzieniec, absolutnie źle urodzony. Naturalnie, ojciec panny ani rusz nie
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/057
Ta strona została uwierzytelniona.