Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/090

Ta strona została uwierzytelniona.

je widzieć, gdybyś był, nie dalej szukając, poszedł na żywe obrazy pani Robaczewskiej, na dochód Przytuliska. Było tam towarzystwo w całem znaczeniu tego wyrazu, i wszystko było w dobrym tonie, bo nawet nudzono się obrazami w sposób zarówno dystyngowany, jak i uprzejmy.
Obrazy były jednak swoją drogą bardzo piękne: Semiramis ciągnięta przez lwy od Pawłowskiego wyglądała wspaniale; biała chrześcijanka, tuląca się do krzyża, zdawała się być jakąś wizyą skrzydlatą; szatan ubrany w kąpielowy kostium ostendzki, a przebity włócznią św. Michała leżał zupełnie jak nieżywy wielbłąd w obrazie; Mahomet był nawet daleko lepszy, niż prawdziwy, bo miał przynajmniej dwa razy dłuższą szyję, o całości zaś, chyba ostatni złośliwcy mogli twierdzić, że przypominała muzeum Gassnera. To nie prawda!
Żarty pominąwszy, układ obrazów istotnie był piękny, nawet tak piękny, że niektóre mniej piękne szczegóły, jak naprzykład nankiny plantatora w uwolnieniu murzynów, nie raziły zbytecznie i nie psuły harmonijnej całości. Inna rzecz, że tego rodzaju obrazy z konieczności muszą być trochę jaskrawe, że oświecenie gazowe odejmuje im koloryt naturalny i prawdziwy. Tych trudności nie zdoła nikt przezwyciężyć. Autor obrazów i amatorowie uczynili co mogli,