puszczać, że zginęło gdzieś na drodze; ale tymczasem jest rzeczą niezawodną, że nie wyruszało z Warszawy. Imaginez vous, zginęło więc w Warszawie. Łamią sobie ludzie głowy, co się stać mogło. W Wisłę nie wpadło, bo w Wiśle wody nigdy niema; w kanał nie wpadło, bo kanalizacyi niema; mogło było nogę złamać, bo bruków dobrych niema, rozbić się, zabić, być przejechane, bo latarni dobrych niema — ale tak zginąć bez wieści? I cóż tu robić? Niektórzy przypuszczają, że zasnęło sobie, jak to u nas jest we zwyczaju; położyło się gdzieś w kąciku, by go nie można znaleźć, i śpi jak zarznięte, nie słysząc nawoływań szukających. Ale nie traćmy nadziei: szukajmy, szperajmy i nawoływajmy, póki się czegoś nie dowołamy.
A zatem: hop! hop!
Mówiliśmy, że senność rozmaitych instytucyi, które pocieszają się myślą, że w najgorszym razie «kto śpi, nie grzeszy», — owóż, że senność ta ogarnia częstokroć i całą publiczność, albo że zaczyna się od publiczności, a przechodzi na instytucye. Dowodem tego «zaleganie», wyraz najlepiej ze wszystkich znany wszelkiego rodzaju Towarzystwom, począwszy od Muzycznego, a skończywszy na Pośredniku.
Dowodem jeszcze owej apatyi, jaka przejmuje u nas wszystkich, jest także odwieczna sprawa Ogrodu Zoologicznego w Warszawie.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.