— Panoczku! daj grosik, trzy dni nic nie jadłem...
Czasem taka odyseja po Warszawie jest godną istotnie opisu. Przyszedłszy nie dalej niż od domu Kronenberga do Teatru, lub od Śto-Krzyskiej do Poczty, możesz być napadniętym przez kwiaciarza, druciarczyka, przez młodą dziewczynę sprzedającą z płaczem (przez 12 godzin) kalendarzyki kieszonkowe; słowem: przez cały legion istot, których zatrudnieniem jest żebractwo pod pozorem handlu. Jeżeliś się nakoniec cudem jakim wymknął nie znudzony i nie oszołomiony, nie mów jeszcze hop! bo możesz łatwo się spotkać z żebractwem bez pozoru handlowego.
Patrz: oto zbliża się młoda i dość przystojna kobieta, nieźle nawet ubrana, i mówi równie płaczliwie, jak szybko:
— Panie, poratuj! jam wdowa, mąż mi umarł; rok tylko z nim żyłam: jedenaścioro biednych sierot z głodu umiera etc.
Czasem to będzie pseudo-emigrant z czerwonym nosem, który dla cywilnych jest emigrantem, dla wojskowych byłym wojskowym, dla Abdul-Medżida byłby Turkiem i czem kto chce wreszcie. Ten nie prosi cię odrazu o jałmużnę, ale przedewszystkiem pyta o mieszkanie angielskiego konsula.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/167
Ta strona została uwierzytelniona.