Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

Przypatrujesz mu się, przypominasz coś sobie, wreszcie mówisz:
— Ależ mój panie! pan mnie już przed rokiem pytałeś o to samo.
— Ah! pardon, monsieur!
Z temi słowami znika.
Dziś i żebranina staje się ulepszoną: staje się sztuką, opartą na znajomości serc ludzkich. Dziś, dawny typowy dziad, który to nucił po bramach, a siedząc pod kościołem wyciągał puszkę od szuwaksu, lub glinianą miseczkę, krzycząc, aż się rozlegało: «Wspaniały dobroczyńco!» etc. etc. — dziś taki dziad, mówię, staje się rzadszym. — Trzyma się jeszcze kościołów, pomniejszych ulic, wreszcie głównie Powązek, ale lepsze, bogatsze i piękniejsze dzielnice miasta opuścił, wyparty przez nowy, bardziej ucywilizowany gatunek. Za to ten ostatni rozmnaża się z coraz większą szybkością, eksploatuje domy, ulice, cukiernie, restauracye, ogrody i często, jak słychać, ma się wcale nieźle. Wielka to jednak klęska, czytelnicy, a tem groźniejsza, im szersze przybiera rozmiary. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest anormalny stan społeczeństwa, jest... ale pocóż ja wpadam w ten kaznodziejsko-ekonomiczny styl? To rzecz już nie moja, to rzecz artykułów wstępnych. Ja tylko daję obraz — ja wreszcie częstokroć zwracam uwagę, której to uwagi waszej, łaskawi czytelnicy, wstępne