rok też same gremialne złudzenia i co rok też same rozczarowania — też same kłopoty, też same nieprzewidziane potrzeby, też same utrapienia i też same niewygody, które potem na dobitkę jeszcze Kostrzewski wyrysuje, a ludzie wyśmieją! Co do mnie, właśnie dlatego, że je Kostrzewski rysował, nie myślę ich na nowo opisywać; nie mogę jednak oprzeć się chęci wypowiedzenia uwagi, że los nieraz z dziwną złośliwością prześladuje Warszawiaków, przepędzających lato na wsi, co należytymi a wielu mógłbym poprzeć przykładami.
Ileż to ja razy widziałem całe familie, począwszy od ojca i matki, a skończywszy na najmłodszym synku, dmuchające w jeden samowar, który łatwy zwykle do nastawienia w Warszawie, wpadł na letniem mieszkaniu w niewytłómaczony zły humor; chuchano weń, dmuchano, uderzano o się wzajemnie głowami przy pochylaniu się nad kominkiem, zrywano płuca: nie pomagało nic i nic, nie pomagała nawet cholewa od buta ojca familii, której to cholewy sam zniecierpliwiony ojciec familii zamiast mieszka był użył. I zresztą ona hardość a dziwny upór samowara — nie jedyny to kłopot Warszawiaków, o których podania miejscowe w humorystyczny sposób wspominają. Podania te wspominają np. o pewnym naczelniku wydziału pewnego biura, człeku otyłym a przytem wielce statecznym,
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/173
Ta strona została uwierzytelniona.