Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

który napadnięty został przez dziwnie złego wielkiego psa w warunkach bardzo mało do obrony przydatnych. Napróżno nieszczęśliwy radca, skulony i uplątany we własne szaty, cofając się na los szczęścia — napróżno, mówię, używał najpieszczotliwszych dla przejednania napastnika wyrazów. Próżno wyciągał ku niemu rękę, cmokał i w palce klaskał powtarzając: «Pieseczek! pieseczek! mój psinko nieduży!» Napróżno głosowi swemu starał się nadać najczulszą i najmilszą intonacyę, próżno przemawiał tonem starego znajomego i dobrego przyjaciela — potwór nie dał się przejednać ani oszukać, i wreszcie kto wie, jakby się cała ona rejterada radcy skończyła, gdyby nie nadeszli ludzie, którzy wprawdzie wyrwali radcę z toni, ale którym też radca dał wielkie i dziwne, a wcale niepoważne z siebie widowisko.
Ale takie wypadki, jak z samowarem, są to wypadki, lubo dość często się przytrafiające, jednak nie koniecznie z pojęciem letniego mieszkania związane. Ale dziurawy sufit nad głową, przez który woda w czas dżdżysty przecieka, ale niemożność dostania jakichkolwiek zapasów żywności, konieczność żywienia się zakwitłymi na zielono serdelkami, przywiezionymi przed pół miesiącem z Warszawy, ale brak drzew i cienia, tak często dający się widzieć na wsi, a budzący w sercach Warszawiaków tak tęskne wspom-