nienia o kasztanach Saskiego ogrodu — oto są ciemne strony wilegiatury, oto szkopuły, o które rozbijają się najpiękniejsze marzenia żądnych sielskich rozrywek Warszawiaków. Istotnie, kto wyjechał na wieś w nadziei oddychania, razem z familią, powietrzem sosnowych lasów, a zamiast tego znajduje smętne szeregi opalonych pieńków, świadczące, że chcąc znaleźć las, trzeba o niego Żydów w poblizkiem miasteczku rozpytać, a do Gdańska za nim pojechać; kto przyjechał na wieś, sądząc, że nakształt sielskich pasterzy będzie się karmił owocami, mlekiem i poziomkami, a zamiast tego musi skupować najstarsze w całej wsi, że nie powiem: aż zdziecinniałe ze starości kury — temu nie można się dziwić, że tem samem «chwała Bogu!» którem pożegnał się z Warszawą, wita z powrotem swoje zakurzone meble i swoje biurko do pracy, i swe zajęcia, i regularny żywot.
Ale dosyć już o letnich mieszkaniach i ich ciemnych stronach; wróćmy do nowin filantropijnych, od których niniejszą kronikę rozpocząłem. Na nieszczęście, wszystkie owe filantropijne przedsięwzięcia nie zeszły jeszcze z pola ideału na niwy rzeczywistości zmysłowej, co, przetłómaczone na mniej figuryczny język, znaczy, że są dotąd pięknymi projektami, mającymi uszczęśliwić ludzkość dopiero w przyszłości. Owóż ma być założony dom dla sierot w Ciechocinku.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.