niejszej. Jest to, jak widzimy, zasada dość oszczędna i byłaby nawet niezła, gdyby Pan Bóg dawał mieszkańcom pobocznych ulic zdrowsze nogi, a szewcy warszawscy mocniejsze buty. Na nieszczęście, przynajmniej co do szewców, tak nie jest, wskutek czego wydaje się niesprawiedliwością kazać się potykać i drzeć buty na niegodziwych brukach ludziom, którym, jako uboższym, najbardziej o to chodzi, żeby im owe buty na długo wystarczyły.
Ale jak między dziećmi jednej rodziny są więcej kochane, inne mniej lub wcale, tak i między ulicami są także upośledzone córy, prawdziwe kopciuszki, wiecznie zapominane, lub omijane umyślnie. Bodaj czy nie do takich należy ulica np. Marszałkowska. Ma ona wprawdzie kolej konną, ale bruki jej za to mogą śmiało rywalizować z brukami Płońska, Łukowa, Radomska i innych stolic powiatowych. Cudzoziemiec, który po raz pierwszy jest w Warszawie, siadłszy w dorożkę na dworcu wiedeńskim i jadąc Marszałkowską, na widok owych wybojów, dołów, wzgórzy, wąwozów i t. p. gotów sądzić, że kamienie te ułożone zostały w ten sposób, żeby pewną część miasta uczynić nieprzystępną, a przeto zabezpieczyć ją przeciw jakim nagłym a niespodziewanym nieprzyjacielskim napadom.
Żarty pominąwszy, jak na wielki trzykroćstotysięczny gród, jesteśmy miastem najgorzej
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.