zabrukowanem i najgorzej oświetlonem ze wszystkich wielkich miast europejskich. Gdyby na złe bruki i latarnie naznaczono konkurs, dostalibyśmy pierwszą nagrodę niezawodnie. Latem, gdy po tych brukach ciągną jeszcze tumany kurzu, zasypujące usta i oczy, gdy ścieki nasze, pozbawione wody, poczną ronić woń zabijającą, gdy owa woń w połączeniu z kurzem, dymami etc., zawiśnie ciężką ołowianą atmosferą nad miastem, wówczas słusznie powiedzieć można, że Warszawa, którą ze względu na piękność jej mieszkanek, nazywają rajem dla oczu, ze względu zaś na ilość katarynek i utalentowanych fortepianowo panien — czyścem dla uszu, że ta Warszawa jest piekłem dla każdego nosa, który się w niej nie urodził, w niej nie żył, nie zakatarzał i nie wychował.
A jednak Warszawa podoba się cudzoziemcom. Nie wiem, czy piękność Warszawianek usposabia ich tak dobrze, ale niektórzy chwalą wszystko bez wyjątku. Koło pałaców stoją na pryncypalnych ulicach nawpół rozwalające się chałupy — to rozmaitość miła dla oka. W nocy ciemno — to romantyczne, w dzień brudno — to oryginalne. Ha! widocznie mamy szczęście.
Ciekawyś też może, czytelniku, co porabia Saski ogród, ten stary męczennik, tyle razy deptany, łamany i niszczony? Owóż nie obudził się jeszcze ze snu. Zielona trawka puszcza się
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/192
Ta strona została uwierzytelniona.