przeciwne i arcy poziome. Tymczasem w sali Doliny Szwajcarskiej dziwnie jednocześnie doświadcza się rozmaitych wrażeń. Oto grają np. Wilhelma Tella. Przymykasz oczy i z zachwytem słuchasz dźwięków górskiego rogu, którego echo roztrąca się o skały. Myślą przenosisz się do Szwajcaryi. Widzisz góry — i śniegiem okryte wierzchołki, i przepaści, i dzikie równiny. Słyszysz metaliczne dźwięki źródlanej wody, uderzającej o skały — dochodzi cię huk wodospadu, nad którym kraczą orły. Słońce rozkłada w siedm barw promień w mgle wodnego obrusa. Otacza cię natura i poezya. Marzysz... aż nagle urok pryska. Co się stało? E, nic! to tylko uderzył cię nagle zapach wątróbki cielęcej, którą, jak każdemu wiadomo, przyrządzają z cebulką. Oto właśnie garson stoi na końcu sali przy bufecie, trzymając w ręku dwa mocno dymiące talerze. Niezła to nawet rzecz jest ta wątróbka cielęca, tylko szkoda, że tak mocno pachnie, i że niepodobna jej pogodzić z muzykalno-poetycznymi zachwytami. Zresztą przyjemniej jest spożywać przeróżne sosy, niż za swoje dwa złote wąchać przeróżne sosy. Na to zgodzą się wszyscy. Przytem gorąco jest w sali, duszno, pianissima nikną głuszone przez rozmowy, fortissima rozsadzają uszy — bogdaj to na świeżem powietrzu! bogdaj uśmiechnięty wieczór letni! — i zielone drzewa, i powiew wiatru, niosący nie
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 58.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.