zresztą o wiele sympatyczniejszy i godniejszy szczerego poparcia niż poprzednie. Oto Salamoński, jako Warszawianin (podobno tak jest w istocie), ma zamiar dać widowisko na dochód mającego się założyć ogrodu Zoologicznego w parku Aleksandryjskim na Pradze. Jakoś z tym zwierzyńcem nie idzie zupełnie tak, jakby powinno. Potrzebę i pożytek jego uznają wszyscy i mówią o nim; popiera go prasa, a szczególnie Kuryer Codzienny, redakcye przyjmują składki, a z tem wszystkiem składki wpływają powoli; popiera je Warszawa, kraj bardzo mało, i rzecz idzie w odwłokę. Dziwna rzecz! Bywamy czasem niezmiernie hojni, ale tylko pod wrażeniem chwili. Niech kto potrafi do nas przemówić rozczulającemi słowy, niech zdoła chwycić za serce, łzę wycisnąć z oka, a posypią się szybko pieniądze i grube pieniądze nawet. Gdy jednak działamy nie pod wrażeniem, ale pod wpływem przekonania — oho! idzie daleko trudniej. Co innego uznawać potrzebę ogrodu, a co innego wyłożyć nań gotówkę. Tam wprawdzie mówią: «Przyjmujemy choćby najmniejsze składki», ale nam wstyd jakoś wydaje się posłać parę groszy. Niejeden myśli nawet: niewarto. Tym sposobem ogród idzie w odwłokę, a niedźwiedzie pana Bartelsa napróżno mruczą na niewygodne dotychczasowe pomieszczenie.
Od jednego ogrodu przejdźmy teraz do dru-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/048
Ta strona została uwierzytelniona.