wem, oczy przedstawieniami teatralnemi, wdziękami artystek rozmaitych trup aktorskich, słowem, tem wszystkiem, co w mniej więcej rozkoszny lub szalony sposób pomaga do zabicia czasu od godziny ósmej wieczorem do dwunastej w nocy, o której to godzinie każdy dobry i stateczny obywatel wraca do domu z rozpiętą dla chłodu kamizelką i kapeluszem w ręku, ocierając przytem spocone czoło chustką. Krótko mówiąc, jest to karnawał pod gołem niebem. Nad głową gwiazdy i szmer liści trącanych ciepłym powiewem, a przed oczyma światła gazu, śpiewy, pląsy, wyróżowane twarze, wyczernione brwi i kolorowe pończochy, które także stanowią jedną z cech letniego sezonu.
Jednem słowem, wesoło byłoby w Warszawie, gdyby... ach, niestety, gdyby nie długa i bardzo długa lista ujemnych stron letniego życia: gdyby nie ogony damskie, gdyby nie próżne nawoływania o obcięcie tychże ogonów; gdyby nie bezskuteczność rozporządzeń o polewaniu ulic, po których każdy wiatr pędzi takie tumany kurzu, że ani oddychać, ani patrzeć przed siebie niepodobna; gdyby nie platoniczne westchnienia za dezynfekcją; gdyby nie równie obfite, jak bezskuteczne rozsypywanie proszku karbolowego; gdyby nie kwaśne owoce; gdyby nie epidemia, która rok rocznie wyciska z nas większe lub mniejsze pogłówne; a nakoniec,
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/053
Ta strona została uwierzytelniona.