gicznej młodzieży, swoje narzędzia pożarne, słowem, to wszystko, czego potrzeba, by rok rocznie nie puszczać z dymem milionów.
Ach! gdybyśmy się raz nakoniec nauczyli miłować naprawdę to, co przez termin: dobro społeczne, oznaczamy. Miłujemy je wprawdzie niby bardzo, a bardziej jeszcze lubimy o tem rozprawiać, ale niestety! uczucia te są natury czysto platonicznej. Znam pewnego obywatela, który całe życie nie trudni się niczem innem, tylko wypalaniem pięknej piankowej cygarniczki, a który miłuje przytem dobro społeczne. Cóż chcecie: powiada, że miłuje, i może nawet naprawdę. Platonik! Prawda, że przy tak bezinteresownej miłości dobro społeczne mogłoby utopić się, być zjedzone przez psy, rozbić sobie głowę o kamień, połamać ręce i nogi, niemniej jednak nie przestałoby być kochane. Gdyby naprzykład wpadło w wodę i krzyczało w niebogłosy: «Topię się!» — pomieniony obywatel swoją drogą nie wlazłby dla ratowania go do wody, ale natomiast — jestem pewny jego serca — swoją drogą powtarzałby ze łzami w oczach: «Jaka szkoda! topi się, a takie piękne dobro społeczne!» Gdyby rzuciło rękawiczkę, nakształt pięknej Marty z Szyllerowskiej ballady, między dzikie zwierzęta, taki obywatel postąpiłby wprost przeciwnie niż sławny Emrod, to jest po rękawiczkę
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/056
Ta strona została uwierzytelniona.