Nie moja to tam rzecz, ale podobno wcale nieszczególne. We Wrocławiu szło niebardzo, w Poznaniu, ba i bardzo — dopiero w końcu ceny jakoś podskoczyły. Tak to tam przynajmniej mówią, nie wiem, czy nie strachy na Lachy. Przecie bardzo źle nie będzie, jakkolwiek słychać znowu, że kupców zagranicznych zjechało niewielu. Et! co tam! jeszcze ich się nazjeżdża! trzymajmy się ostro!
Ogólny nastrój jarmarku ma już swój techniczny termin. Nazywa się to tendencya. Aha! tendencya! Dopytują się tedy wszyscy: jaka jest tendencya jarmarku? Co do mnie, sądzę, że jest taka, żeby jeden drugiego okpił, ale zdania swego nie narzucam nikomu; ogłoszę je albowiem tylko na mocy tradycyi o dawniejszych jarmarkach, i na mocy własnych spostrzeżeń, jakie robiłem w Baranowie nad Wieprzem, gdzie jak tylko jest jarmark, na który schodzą się Żydzi aż z Łysobyków, naówczas bez najmniejszej wątpliwości tendencyą ich jest okpić wszystkich chłopów, przyprowadzających woły, krowy, barany etc. etc. Sądzę, że nietylko w Baranowie, lub w Łysobykach — myślę nawet, że i w Warszawie tendencye kupców hurtownych, jakkolwiek mogą być szlachetne, nie byłyby przeciwne przyjęciu wełny, nawet za darmo, gdyby tylko obywatele wiejscy najmniejsze darowania jej tendencye objawiali.
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/078
Ta strona została uwierzytelniona.