Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/093

Ta strona została uwierzytelniona.

ców na mniej więcej wydatnym żołądku, — jakież to kraj mógłby odnieść z tego z czasem korzyści! Gdyby, naprzykład, nasi proboszczowie wiejscy, między którymi większość ożywiona jest jak najlepszemi względem społeczeństwa chęciami, chcieli wziąć do serca tę sprawę i zająć się poważnie hodowlą jedwabników! Hodowla rzecz to łatwa, rzecz to nawet przyjemna. Zamiast łupić po nieszporach w maryasza z miejscowym wikarym, zamiast politykować o tem, co Francuz będzie robił na wiosnę, zamiast nakoniec sypiać po obiedzie i chrapać z pod kolorowej chustki, którą się od much twarz nakrywa, — czyż nie lepiej zająć się jedwabnictwem, ocieniać plebanię morwowemi drzewkami, krajowi zapewniać miliony w przyszłości, sobie jednać cichą wdzięczność potomnych i słodkie jeszcze za życia przeświadczenie, że się dla dobra bliźnich działa?
Powtarzaliśmy już nieraz i jeszcze powtarzamy, że gdy we Francyi zaprowadzano jedwabnictwo — wszyscy pseudo-rozsądni opierali się temu co sił: mówiono, że klimat niewłaściwy, że drzew niema, że to zabawka, że się to na nic nie zdało; słowem: mówiono to wszystko, co i u nas mówią ospalcy — a jednak dziś Francya ma setki milionów franków rocznie z jedwabiu i jedwabniczego przemysłu.
Mówicie, że niema u nas przędzalni, niema