towa loterya, która trwała aż dwa dni, w sobotę i niedzielę. W niedzielę sprzedawano jeszcze bilety nierozebrane dnia poprzedniego i wydawano fanty. Wszystko tak, jak było. Kolorowe namioty; damy, jak kwiaty w namiotach; białe płótna, barwne chorągwie, muzyka, światła; deszcz nawet, ten nieodstępny towarzysz każdej loteryi, dopisał i tym razem; słowem: wszystko było, jak dawniej, brakło tylko takich tłumów, jakie bywały dawniej. Zabawy te spowszedniały do wysokiego stopnia i przestały być zabawami. Dawniej brał w nich udział cały wielki świat, tłumy zaś przychodziły oglądać ten wielki świat. Dziś wielki świat ani się pokaże, mamy nie przychodzą; kto przyjdzie, ten gra lub nie gra, jak chce, ale nudzi się, czy chce, czy nie chce. Ludzie pytają się siebie wzajemnie: co tu robić? Czy zabawa ma polegać na przypatrywaniu się sobie wzajemnem? Ależ wszyscy czynią to od rana do wieczora! Jeśli chodzi o piękne kobiety, więcej ich jest u Fliegego — krótko mówiąc: niema co robić! Tak rozumuje ogół. Fanty już nie nęcą. Opatrzyło się wszystko. Młodzieniec, wygrywający pończoszki, młoda panienka, wygrywająca brzytwy, nie robią już wrażenia. Możnaby wprawdzie powiedzieć, że na loterye nie chodzi się dla czego innego, tylko dla ubogich. He! niedostateczna odpo-
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/095
Ta strona została uwierzytelniona.