niczym, równie jak i przemysłowym względem wysoko posunięta. Śliczne były okazy fabryczne i rolnicze. Śliczne były rasy bydła, owiec, śliczne zboża, bajeczne jarzyny, a wszystkiego w bród. Bogdaj tak wszędzie! — powiecie czytelnicy, ale nim dokończycie okrzyku, zawołam: Bogdaj tak nigdzie!
Co znowu? spytacie zdziwieni. — Słuchajcie! Była na tej wystawie jedna dziwna i bardzo dziwna strona. Oto między większością przepysznych okazów rolniczych, między temi świadectwami inteligencyi, bogactw i pracy, kryły się okazy wprost przeciwne. Kryły się po kątach, jakby wstydząc się same za siebie: marne, ubogie, wątłe, również prawdziwe świadectwa ubóstwa i obliczonej z dnia na dzień wegetacyi. A teraz, czy wiecie, czyje były te okazy? Pierwsze były niemieckie, drugie nasze. A! więc to nie mój pesymizm, czytelnicy, to rzeczywistość, którą oglądały oczy wszystkich obecnych, o której pisali korespondenci do wszystkich pism — rzeczywistość tak bolesna, że nawet szydzić z niej nie można, ale ubolewać razem z wami wypada. Majątki tam najlepsze w rękach obcych, inteligencya w głowach obcych, wytrwałość w duszach obcych, pieniądze w workach obcych. A żywioł swoich? Ustępuje powoli. Miejsce naszych wielmożnych, zajmują obcy przybylce, nie poczynający gospodarstwa od
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.