Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

lasy: starodrzew! sosny gubiły w niebie wierzchołki, a dęby, a buki, a wszelki rodzaj drzewa!
Wśród tych lasów była fabryka, co lasom nadawało olbrzymią wartość, w tych bowiem czasach jeszcze kamiennego węgla nie używano.
Otóż Icek Popycek postanowił sobie kupić te lasy.
Kupić? Łatwo powiedzieć. Ale jak kupić? Właściciel bogaty jak Krezus, siedzi za granicą i ani myśli sprzedać.
Jak ktoś czego nie chce sprzedać, to napozór zdaje mi się, iż tego kupić poproś tu niepodobna.
Wszelki rozum wobec takiej alternatywy przestaje działać.
Tak, wszelki, ale nie Icka Popycka.
Wyobraźcie sobie zdziwienie naszego szlachcica-magnata, gdy pewnego poranku otwierają się drzwi pysznego numeru w Grand Hôtel na Bulwarach w Paryżu i wchodzi kto? Icek Popycek.
Tak, tak, Icek Popycek w Paryżu, z pejsami, w chałacie i z fajką porcelanową, wyglądającą wygiętym cybuszkiem z tylnej kieszeni.
Uradowała się dusza naszego magnata. Zobaczyć w Paryżu coś tak par excellence swojskiego, któżby się nie uśmiał i nie ucieszył! Zerwał się: