bez Boga w dziecinnych latach, chowane same przez się, zdziczałe, zatępione, skąd mają być innemi później? To jedno słowo: bez opieki, tłómaczy wszystko. Duchowni, działając na natury już stwardniałe, i działając ogólnie, zastąpić matki nie mogą; nie mogą sprawić, by imię Boże, by pojęcia o dobru, o uczciwości zrosły się tak z naturą dziecięcia, żeby jeden niejako organizm z nim utworzyły. Nie, duchowni wiele mogą, ale tego nie mogą, bo taką pracę potrzeba niemal od niemowlęcych lat zaczynać. Na to niedosyć jest nauczać — trzeba wychować. Ale czego chcesz? — spytacie — i do czego dążysz? — Nie chcę tym felietonem nawracać matek wieśniaczych, by zamiast chodzić w pole, wychowywały dzieci. Nie, jest inna na to rada. Matki muszą pracować, ale niemniej dzieci muszą i powinny być wychowywane. Na to jest jedna rada:
Ochronki.
Nie mówcie, że w zakładaniu ochronek trafia się na jakiekolwiek przeszkody. Tak jest, trafia się na ospałość, na lenistwo, na obojętność, ale na nic więcej. Władza pozwala zakładać ochronki. Znam wioski, gdzie one istnieją, kwitną, przynoszą moralne korzyści. Inna rzecz szkoła, inna ochronka. W wioskach tych, gdy ojcowie i matki wychodzą na robotę, dzieci od najmłodszych do kilkunastoletnich zbierają się
Strona:Pisma Henryka Sienkiewicza (ed. Tyg. Illustr.) vol. 59.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.